II Półmaraton Jeleniogórski
"Jam jest Jacek Soplica..." |
Ale to nie będzie spowiedź na łożu śmierci, raczej wyznania nawróconego (?) biegacza - Jacka L. (Janusz)
Zardzewiałem?
Po paru latach luzowania trzeba ponownie wejść na rynek zawodniczy. Świat biegowy poza Polską chyba nie wiele się zmienia, ale u nas wyraźnie widać wzrost populacji biegaczy i wysyp nowych, często nietypowych imprez. Robi się ciekawie.
Bardzo fajne odczucia mam jako ktoś, kto w latach 80-tych rozpoczynał przygodę z bieganiem i pamiętam „tamte czasy”. Organizacyjnie imprezki są obecnie profesjonalnie przeprowadzane i nie ma co się doszukiwać i czepiać błahych niedociągnięć, bo trudno zapanować nad setką detali i przewidzieć wszelkie niewiadome.
Postanowiłem przestać dorywczo i rekreacyjnie biegać, a zacząć systematyczną zabawę w bieganie, a potem w trenowanie, bo jednak „ciągnie wilka do lasu” Kwiecień w miarę systematycznie udało się przebiegać na razie w postaci OWB1 na niskich prędkościach i w maju trzeba zwiększyć intensywność, bo lekka baza wyjściowa jest już wypracowana.
Na początek postanowiłem zbadać obecny poziom wydolności, aby poszukać wskazówek i elementów do dopracowania. Wybór padł na lokalny bieg w Jeleniej Górze o nowych korzeniach. Dystans „dycha” - na początek wystarczy. Wszystkie procedury przedstartowe (zgłaszanie, dojazd, rozgrzewka) „zaliczyłem” bez emocji, wszak przez niemal 30 lat robiłem to prawie 500 razy.
Na Rynku w „Jelonce” padł strzał i zaczęło się przemieszczanie w kierunku mety. Na początku towarzyszył mi Darek, bo nasze prędkości i zamierzenia były podobne. Krzychu już na swoich prędkościach z przodu, a Tomek za naszymi plecami, ale z tempem odpowiednim do dystansu półmaratonu. Krystian z Ewą gdzieś z tyłu – lecą też półmaratonik.
Nogi, nie obiegane na większych prędkościach, nie chcą nieść do przodu, serce nie chce się rozbujać, tylko płuca mocno pompują zmniejszoną „nicnierobieniem” pojemnością. Nawet Darek szybko zauważył, że mocno sapię. Przeleciałem tak trochę poblokowany parę kilometrów i dla Darka było ciut za wolno, wszak biegaliśmy trochę ponad 4 min/km. Daro oddalił się, a ja tak sobie samotnie pyrkałem do nawrotki na 7-mym km. Tam uaktywnił się instynkt killera, poczułem bliskość mety, wszak to tylko ostatnie 3 km. Organizm był już dogrzany (było tylko 3-4 stopnie na plusie), oddech stabilny, więc nastąpiła próba dociśnięcia pedału gazu bliżej podłogi. Udało się wejść na lepszą prędkość i tak przytrzymałem do mety. Tak pojawiła się dość szybko, bo po ok. 9,5-9,6 kilometrach. Organizator trochę nie domierzył „naszego” dystansu towarzyszącego, ale w dobie GPS-ów nie stanowi to problemu. Atestu nie potrzebowałem, bo nie był to atak na PB, a zamierzenia przedstartowe zrealizowałem.
Wyniki pokazały obecną dyspozycję. „Poleciałem” w 37:41 (ok. 39:15-39:30 min/10 km). Krzysiek dwie minutki z przodu (M40 – II lokata), a Darkowi, którego doszedłem na 2 km przed metą, uciekłem 46 sek. W 41:50 poleciała niepełną „dyszkę” Anita – córka Krzycha :) Zobaczycie - już niedługo będzie nam „siedziała” na plecach!
A nasi na dłuższym dystansie? Tomek zameldował się na mecie w 1:24:50, Krystian w 1:29:48 i a Ewa w 2:08:10 :) - Gratki
Serwis honorowo pełnili: Beatka (Darka II połowa) oraz Sławek – za wszelką pomoc DZIĘKUJEMY
No to do następnego
Relacja: Jacek